Poniższe opowieści zostały uznane za bajki, ponieważ większość słuchaczy zasypiała, kiedy Hex odczytywał je monotonnym, beznamiętnym głosem. Część poszkodowanych w ten sposób słuchaczy wpadła w mistyczny trans, a pozostali w letarg. Niektórzy ulegli (auto)hipnozie i wykonywali bez zastrzeżeń wszystkie polecenia Hexa, w tym dyspozycje dotyczące przygotowywania posiłków, sprzątania ogrodu, a nawet dokonywania darowizn.
Czytasz na własną odpowiedzialność!
Bajka o dziewiątce
Za dziewięcioma wszechświatami, za 999 metagalaktykami, w pewnym świecie na pewnej planecie ludzie odwiecznie poszukiwali odpowiedzi na fundamentalne pytanie: czym jest dziewiątka i jak ją osiągnąć.
Obowiązująca religia nauczała, że tylko 4 plus 5 daje 9 i żadnej innej możliwości nie ma, a osiągnięcie dziewiątki jest możliwe wyłącznie w wyniku dodania czwórki do piątki. Nie minęło dużo czasu, a wewnątrz kościoła wyłoniła się grupa twierdząca, że owszem, 4 i 5 dają 9, ale właściwe jest tylko dodawanie 5 do 4, a nigdy odwrotnie.
Zwolennicy 4+5 po pewnym czasie obrzucili klątwami zwolenników 5+4, po czym obie frakcje wzajemnie się ekskomunikowały i nastąpiła schizma.
Jakoż wnet pojawili się śmiałkowie twierdzący, że także 6 plus 3 daje 9, i jedynym ich osiągnięciem było to, że palili się krótko, bo drewno było z powodu suszy suche.
Eksterminacja nie mogła jednak zapewnić czystości wiary. Oto i inni domorośli odkrywcy rozgłaszali swoje rewelacje, jakoby nie tylko 6+3 dawało 9, ale także 3+6 i co gorsza 3+3+3, bo przecież 6 też składa się z trójek. Nazwano ich Trójkowymi i zastosowano potrójne męki ku uciesze gawiedzi i na postrach.
Nie mogło to jednakże zatrzymać postępu. Rozwijająca się nauka zaczęła odkrywać, a nawet niezbicie dowodzić, że 9 można otrzymać z jedynek, co wywołało burzę w kręgach kościelnych. Sprawę pogorszyły wyniki obliczeń kwantowych sugerujące, że dodawanie ułamków może dać w wyniku dziewiątkę albo liczbę do niej zbliżoną, co było jawną herezją.
Na dalekim wschodzie mistycy od dawna twierdzili, że 9 to tak naprawdę 0, a wszystkie operacje matematyczne to iluzja.
Kościół powszechny powrócił z misją propagandową, strasząc, że kto nie przyjmie 9 jako 4+5, ten po śmierci będzie wrzucony do ujemnej czeluści, gdzie nie będzie 9 tylko -9, plus oczywiście zgrzytanie zębów.
Natychmiast pojawili się czciciele minus dziewiątki, którzy odwracali wszystko na odwrót i do góry nogami. Zostali uznani przez Kościół powszechny za głównego wroga.
Byli też tacy, co uważali się za luzaków i głosili, że 9 jest wszystkim i wszędzie, a 1, 2, 3 i tak dalej są jej emanacjami, więc wszystko jest błogosławione, a każdy może dodawać i odejmować jak mu się podoba, na przykład 12 minus 3.
Bardzo się to nie spodobało kościołowi powszechnemu z jedynie słusznej frakcji 4+5, który jasno określił, że wszyscy, którzy nie wyznają 4+5 należą do sekty -9.
Zatrwożyli się bardzo wyznawcy dodawania ułamków, bo otrzymywali w wyniku dodawania liczby perwersyjnie zbliżone do 9, ale nie równe i to ich szalenie rajcowało.
Im bardziej rajcowało, tym bardziej denerwowało jedyniesłusznych, którzy ze zgryzoty zgrzytali zębami, jakby już byli w krainie -9.
Nadeszła era Nowej Ery i pojawili się różni guru głoszący, jakoby dziewiątkę można było otrzymać przez dodanie 1 do 7, albo 2 do 5. I chociaż nikt poważny nie traktował ich poważnie, zyskiwali tłumy zwolenników, głównie tych co nie umieją dodawać.
Sytuację komplikowali różni mistycy i fizycy kwantowi, głoszący istnienie liczb zespolonych i dowodzący, że wszystko jest liczbą urojoną. Nikt im nie dowierzał, a właściwie wszyscy im nie dowierzali, bo nie znali rachunku różniczkowego i algebry tensorów.
Najweselsi byliby luzacy dla których wszystko jest boskie, gdyby nie ci jedyniesłuszni, przed którymi trzeba się było chować, żeby zachować swoją boskość w wymiarze doczesnym.
No dziatki, koniec bajki, idziemy spać. Koniec dodawania, czas przejść do działania.
Czytasz na własną odpowiedzialność!
Bajka o dziewiątce
Za dziewięcioma wszechświatami, za 999 metagalaktykami, w pewnym świecie na pewnej planecie ludzie odwiecznie poszukiwali odpowiedzi na fundamentalne pytanie: czym jest dziewiątka i jak ją osiągnąć.
Obowiązująca religia nauczała, że tylko 4 plus 5 daje 9 i żadnej innej możliwości nie ma, a osiągnięcie dziewiątki jest możliwe wyłącznie w wyniku dodania czwórki do piątki. Nie minęło dużo czasu, a wewnątrz kościoła wyłoniła się grupa twierdząca, że owszem, 4 i 5 dają 9, ale właściwe jest tylko dodawanie 5 do 4, a nigdy odwrotnie.
Zwolennicy 4+5 po pewnym czasie obrzucili klątwami zwolenników 5+4, po czym obie frakcje wzajemnie się ekskomunikowały i nastąpiła schizma.
Jakoż wnet pojawili się śmiałkowie twierdzący, że także 6 plus 3 daje 9, i jedynym ich osiągnięciem było to, że palili się krótko, bo drewno było z powodu suszy suche.
Eksterminacja nie mogła jednak zapewnić czystości wiary. Oto i inni domorośli odkrywcy rozgłaszali swoje rewelacje, jakoby nie tylko 6+3 dawało 9, ale także 3+6 i co gorsza 3+3+3, bo przecież 6 też składa się z trójek. Nazwano ich Trójkowymi i zastosowano potrójne męki ku uciesze gawiedzi i na postrach.
Nie mogło to jednakże zatrzymać postępu. Rozwijająca się nauka zaczęła odkrywać, a nawet niezbicie dowodzić, że 9 można otrzymać z jedynek, co wywołało burzę w kręgach kościelnych. Sprawę pogorszyły wyniki obliczeń kwantowych sugerujące, że dodawanie ułamków może dać w wyniku dziewiątkę albo liczbę do niej zbliżoną, co było jawną herezją.
Na dalekim wschodzie mistycy od dawna twierdzili, że 9 to tak naprawdę 0, a wszystkie operacje matematyczne to iluzja.
Kościół powszechny powrócił z misją propagandową, strasząc, że kto nie przyjmie 9 jako 4+5, ten po śmierci będzie wrzucony do ujemnej czeluści, gdzie nie będzie 9 tylko -9, plus oczywiście zgrzytanie zębów.
Natychmiast pojawili się czciciele minus dziewiątki, którzy odwracali wszystko na odwrót i do góry nogami. Zostali uznani przez Kościół powszechny za głównego wroga.
Byli też tacy, co uważali się za luzaków i głosili, że 9 jest wszystkim i wszędzie, a 1, 2, 3 i tak dalej są jej emanacjami, więc wszystko jest błogosławione, a każdy może dodawać i odejmować jak mu się podoba, na przykład 12 minus 3.
Bardzo się to nie spodobało kościołowi powszechnemu z jedynie słusznej frakcji 4+5, który jasno określił, że wszyscy, którzy nie wyznają 4+5 należą do sekty -9.
Zatrwożyli się bardzo wyznawcy dodawania ułamków, bo otrzymywali w wyniku dodawania liczby perwersyjnie zbliżone do 9, ale nie równe i to ich szalenie rajcowało.
Im bardziej rajcowało, tym bardziej denerwowało jedyniesłusznych, którzy ze zgryzoty zgrzytali zębami, jakby już byli w krainie -9.
Nadeszła era Nowej Ery i pojawili się różni guru głoszący, jakoby dziewiątkę można było otrzymać przez dodanie 1 do 7, albo 2 do 5. I chociaż nikt poważny nie traktował ich poważnie, zyskiwali tłumy zwolenników, głównie tych co nie umieją dodawać.
Sytuację komplikowali różni mistycy i fizycy kwantowi, głoszący istnienie liczb zespolonych i dowodzący, że wszystko jest liczbą urojoną. Nikt im nie dowierzał, a właściwie wszyscy im nie dowierzali, bo nie znali rachunku różniczkowego i algebry tensorów.
Najweselsi byliby luzacy dla których wszystko jest boskie, gdyby nie ci jedyniesłuszni, przed którymi trzeba się było chować, żeby zachować swoją boskość w wymiarze doczesnym.
No dziatki, koniec bajki, idziemy spać. Koniec dodawania, czas przejść do działania.
Opowieść geometryczna
Tetraniusz urodził się jako kwadrat. Kiedy wyszedł na świat z kwadratowego brzucha swojej kwadratowej mamy, ujrzał całą kwadratową rodzinę i zrozumiał, że świat ma cztery strony, a pójść można wszędzie, ale tylko w czterech kierunkach. Od małego był niesfornym dzieciakiem i baraszkując jak inne kwadraciaki, próbował wszystkiego, co tylko możliwe. Na przykład pójść na skos. Ponieważ wszystkie zachowania społeczne były już dokładnie uregulowane odpowiednią tradycją, rodzice, wujostwo-kwadrostwo, kuzyni-kwadryni, ciocie-kwadrocie i kwadratankowie cierpliwie korygowali postępki Tetraniusza, wyjaśniając mu, słowem bądź rózgą, że należy chodzić prosto, to jest na północ albo na wschód, a nie na północny-wschód, czyli tak jak należy, a nie tak jak się podoba.
Nawet jego osobista opiekunka, która nie była kwadratem, ale prostokątem, pilnowała, by chodził trzymając się kątów prostych i wybierał równe boki, a nie te wydłużone bądź skrócone. Prostosia tłumaczyła mu od małego, sama posiadając nierówne boki, że jedynie równe proporcje, symetryczne i kwadratowe są właściwe, bo pochodzą od Kwadroga, który stworzył cztery strony świata. Tacy jak ona, Nierówni, są gorsi i Kwadróg przeznaczył ich do służenia Równym.
Póki Tetraniusz chodził do szkoły, wszystko układało się kwadrownie. Co prawda docierały do niego dziwne opowieści z daleka, (które to daleko było najpewniej położone ukośnie), o tajemniczych cyrklonach, triadach, trapezjach i sferianach. Istoty te intrygowały go, ale był dość zajęty zabawą, by wypytywać o nie prostokątną i prostolinijną Prostosię. Kiedy jednak wszedł w wiek dojrzewania, stało się coś, co skłoniło go do zadania pierwszego z wywrotowych niekwadratnych pytań. Ujrzał bowiem pewną Sferiankę i tak się nią zachwycił, że aż jeden z narożników mu się wygiął nieprzyzwoicie.
Zrozumiał nagle, że nie tylko to co przykazane może być piękne, i postanowił poznać to, co jest poza przykazaniami. Nie spodziewająca się niczego rodzina-kwadrodzina wysłała Tetraniusza na studia do odległego miasta Kwadrublina, by zgłębiał tetrologię. On jednak chciał poznać inne nauki, niekwadratoksyjne, przeczuwał bowiem ich rozległą, bogatą i fascynującą obecność.
Na uniwersytecie zderzył się ze światem tysiąca kierunków. Nie był to świat naukowców-ortodoksów, tylko studentów-ortopraksów nastawionych na zabawę i doświadczenia. Pochodzili z całego świata i przywlekali z niego co się dało - rzeczy wywrotowe, odmienne, bluźniercze, paradoksalne i dziwaczne, oczywiście dla innych, bo dla nich samych były do znudzenia normalne. Wszystko to się miksowało eklektycznie, stochastycznie, indeterministycznie.
Tetraniusz rozglądał się z początku za Sferiankami, ale niespodzianie nawiązał zażyłość z nietuzinkową studentką matematyki z-boczką, gdzie z to zmienna liczba boków. Była nietuzinkowa, bo nie miała ich dwanaście, lecz dziesięć, a ponadto nauczyła go mnóstwa niekwadrackich zachowań, konkretnie z-bocznych, gdzie zmienna liczba kątów umożliwiała tworzenie towarzyskich trój-, cztero-, pięcio- i tak dalej kątów. To zagwarantowało im niebywały rozgłos na kampusie i wszczęcie postępowania dyscyplinarnego przez sztywniaków-kwadraciaków z dziekanatu.
Niebawem do kompanii dołączyła Rektanglia. Była z pochodzenia kwadrokołem, a jej rodzicami byli kwadraciarz i kołówka, nie była więc czystej krwi i kwadratowi nią pogardzali. Sama ubierała się jak prostokąciara. Przyszła do Tetraniusza z koleżanką Trapezką, która, jak się okazało pod prysznicem, była naprawdę Kwadraciakiem w trakcie operacji zmiany figury. Na nieszczęście Tetraniusz nie zorientował się w porę i sytuacja pod prysznicem stała się krępująca. Życie studenckie obfitowało w tego rodzaju przygody i nigdy nie było pewności kto tak naprawdę z kim, jak i co.
Sprawę komplikowało powszechne i swobodne stymulowanie się substancjami. Szczególnie po zażyciu psylofiguryny sprowadzanej w dużych ilościach przez nawiedzoną studentkę Triketrę, Tetraniusz miewał wizje przekraczające ustaloną percepcję obowiązujących społecznie figur. To co ustalone stawało się dowolne. Widział figury, jakim przeczyła geometria euklidesowa, zakręcone w n-wymiarach, fraktalnie zwinięte i wywinięte, będące jednocześnie takie i owakie, albo ani takie ani owakie, czyli ani-ani. Potrafił zintegrować się z kształtami łączącymi w sobie biegunowe sprzeczności, takie jak dipole dobra i zła, góry i dołu, zewnątrz i wewnątrz, aż się zapadały pod własnym ciężarem i znikały w pustej świetlistej przestrzeni wizji.
Po tych doświadczeniach, kiedy wracał w świat jawy, czuł się potwornie ograbiony ze skarbu, jaki stał się jego udziałem na krótką chwilę. Był głęboko przekonany, że substancje tylko uchylają drzwi do czegoś, co jest ukryte tuż pod powierzchnią świadomości.
Triketra oświadczyła mu, że jest jednym z nielicznych. Inni chcą brać narkotyki, on zaś chce dotrzeć do źródła wizji. Czyli zmierza w przeciwnym kierunku do reszty, bezwolnie ciągnącej za narkozą zmysłów. Czuł, że skarb jest za oczami, tak blisko, tak na widoku, że aż zwodniczo niewidoczny.
Miesiąc później, akurat kiedy kwadratowy księżyc wchodził w narożną fazę, Triketra przedstawiła Tetraniusza Foremnemu. Był to tajemniczy gość o trudnym do ustalenia kształcie, bo zachowywał się fluktuacyjnie - jak kwadrat, to jak trójkąt, jawił się koliście, to znów eliptycznie, a jak tańczył, to tetraedrycznie. Mógł z powodzeniem udawać profesora, a w chwilę potem specjalistę od pożyczania paru groszy na napoje wyskokowe owocowe. Przedstawiał się jako rabin Malakut Młodszy o nienagannych pejsach i widywany z księgami Torą i Kabałą, twierdził, że jest znajomym Zeliga, po czym zmieniał swoją formę stając się kominiarzem, mistykiem bądź psychopatą. Na imprezach towarzyszyła mu zjawiskowa i pospolita Ubiqa zwana Bezforemną, ta jednak w przeciwieństwie do Foremnego, miała całkiem wyraźną formę budząc powszechne zainteresowanie i zaczepne gwizdanie. Była chodzącą sprzecznością. Sprawiała wrażenie nieprzytomnej, ale była świadoma wszystkiego, mówiła, że nic nie je, a ciasta w jej otoczeniu znikały w nieodgadniony sposób. Budząc się bardzo późnym porankiem stwierdzała, że jest już wieczór, a pogrążona we śnie lubiła wędrować z Morfeuszem i widywano ją w Cannes i Lourdes.
Obydwoje olśnili Tetraniusza swoją erudycznością, eterycznością i erotycznością. W ich obecności słowa i syntaktyka stawały się płynne, a świat formy falował w stronę poezji. Nic nie było przewidywalne. Wszystko było możliwe. Postanowił nadrobić kolosalne braki w niewiedzy i, postępując za radą Formka, czyli Foremnego, zabrał się za czytanie książek w specjalny sposób polegający na przywołaniu duchów autora i książki, zjednoczeniu się z nimi, wymieszaniu i otrzymaniu inspiracji. Duchy były mniej więcej kwadratowe i koliste, w granicach rozsądku. Po tych zabiegach okazało się, że czytanie idzie szybciej, jest klarowniejsze i nie trzeba się kurczowo trzymać liter i stron, nawet niekonieczne jest noszenie książek ze sobą. To dało Tetraniuszowi mocno do myślenia. Skoro są formy, co jest ich źródłem? Skąd się biorą i jak się do tego podłączyć? Po przeczytaniu metra sześciennego lektur, postanowił odsapnąć. Odsapywanie polegało na nic-nie-robieniu, czyli czekaniu, co się pojawi. Chciał zajrzeć w zanadrze, bo wiedział, że los ma dla niego coś w zanadrzu. Ponieważ wcześniej wtłoczył w siebie moc wiedzy, wiedza ta zakręciła kółko i moc wróciła do niego potrojona, bo wszystko, jak się Tetraniusz dowiedział, to wibracja, wiruje w cyklach, a na dodatek wzmacnia się mocą całości, z którą się łączy. Przeżył serię lekkich objawień i stwierdził, że czas na powrót z podróży do domu, przynajmniej symbolicznie, czyli czas na list do rodziny.
Drodzy rodzice, droga rodzino! – zaczął, jak go uczono – W pierwszych słowach mojego listu zapytuję Was o zdrowie i nadmieniam, że moje w jak najlepszym porządku. Nauka idzie mi jak najlepiej. Poznałem bardzo mądrych i wesołych kompanów. Muszę opowiedzieć Wam o cudach i dziwach, o jakich się dowiedziałem, że na świecie kwadrogowym istnieją. Najsamprzód okazuje się, że nie wszystko co jest, jest kwadratowe. Są też trójkąty, trapezy, kule, sfery i bez liku kombinacji tychże. Są też byty liniowe, a nawet punkty bezwymiarowe, wstęgi jednostronne moebiusami zwane i kije z jednym końcem. Wszystkie one są dobre, a nie jak mi mówiliście, że tylko dobre co kwadratowe. Wszystko dobre i równe, bo z jednego źródła pochodzi, źródło zaś jest bezkształtne, chaotyczne i rodzi z siebie co popadnie, bardzo ładnie. Choć wszystko równe, to różne, więc bogate że ho, ho. Na całej Ziemi, która nie jest płaska jak kwadrat, ani wypukła jak sześcian, lecz geoidalna (aktualnie taka panuje wersja), żyją sobie różne figury i wszystkie patrzą na świat widząc siebie. Na przykład my, kwadraty, wierzymy, że świat pochodzi od Kwadroga, a okręgi, że od Kołoga, zaś romby, że od Romboga. Okazuje się, że nasza wiara jest ściśle skorelowana z geografią i geometrią, nie ma więc charakteru absolutnego, jest subiektywna. Mierząc Ziemię, czyli nasz świat, w istocie mierzymy sami siebie. To zaś oznacza, że świat jest odbiciem jak w lustrze, tego czym jesteśmy, albo uważamy, że jesteśmy. Istnieje więc tylko to, w co wierzymy.
Studia moje będę kontynuował, bo poszukiwania są ekstatyczne i przekraczają wszystko, co dotąd poznałem. Zdrowi bądźcie i w wierze trwajcie, aby się pod ciężarem życia nie obalić, a na podpórce wiary się wesprzeć.
Tetraniusz jak napisał, tak podpisał i pocztą wysłał. Wzburzyła się rodzina okrutnie list przeczytawszy, bo treści burzące fundament wszystkiego zawierał, ale wuj Kwadruj emocje zażegnał w zarodku, zrzucając tetraniuszową butę na karb młodzieńczego zapału, nieokrzesania i zachłyśnięcia studencką wolnością. Choć wuj Kwadruj miał opinię nawiedzonego dziwaka, rodzina czuła przed nim respekt i jej nerwy nie uległy zbytniemu zszarganiu, wuj zaś postanowił wystosować do młodzieńca odpowiedź, która da mu wsparcie na wichrowatej i hulaszczej ścieżce poszukiwań Świętego Tetraala.
Wuj nie lubił afiszować się ze swoimi zainteresowaniami, pomny na ciemnotę ludzi żyjących bez światła i przez to błądzących po omacku, zderzających się z innymi. Nie chciał się zderzać, więc wybudował sobie olbrzymią świątynię wewnątrz siebie, olśniewającą, świetnie wyposażoną. Zamknął się w niej i napisał list.
Tetraniuszu, jeśli jak twierdzisz, wszystko jest w swojej istocie chaotycznie bezkształtne, to co za różnica, czy kwadratowe, czy koliste? Z drugiej strony, gdyby rzeczy faktycznie były bezkształtne, to byśmy nie mogli ich rozróżnić, więc różnią się, czy nie?
Zapakował list do ekskluzywnej, niewidzialnej koperty i wysłał w sen Tetraniusza. Ten akurat nie spał, przebywał w stanie rozmarzenia na granicy jawy. Poczuł, jak koperta się rozpakowuje, skupił się wchodząc między myśli, żeby nie zasłaniały, i wchłonął list.
Wuju – odpowiedział – jeśli jestem między myślami, nie mogę odpowiedzieć, bo wskoczę na myśl i mnie porwie.
Co za różnica? – rzekł wuj Kwadruj – myśl, nie-myśl, wszystko jest utkane z tej samej energii.
I stało się tak, że pewnego dnia, kiedy Tetraniusz miał wakacje, wuj Kwadruj i Tetraniusz spotkali się w rodzinnych stronach nad stromym morskim urwiskiem kontynuując rozmowę z pogranicza snu i jawy. Wydawało się jednak, że pogranicze kaprysi i skacze jak przegrzane kwanty. Nic nie wydawało się prawdziwe. Coś nieodgadnionego wisiało w powietrzu.
Tetraniusz zastanawiał się, gdzie wuj się podziewał przez tyle lat.
Obok – rzekł wuj - Opiekowałem się dyskretnie, okrzesywałem cię prostując ścieżki, wyrównując kąty, żebyś poznał to co równe przez to co nierówne i odwrotnie, żebyś umiał rozróżnić jedno od drugiego i porzucić jak będzie trzeba. Wiedziałeś, że jest góra i dół. Wszyscy wiedzieli, ale mało kogo to przebudzało. Sam Newton, kiedy jabłko spadło na niego z drzewa, zrozumiał, że co na górze to na dole, ale tylko w ujęciu grawitacyjnym. Mimo że byłeś kwadracki, twoja niematerialna matryca prowadziła cię we właściwe strony chroniąc przed zejściem z osi świata ku wszechobecnym manowcom. Co chwilę potykałeś się o kamienie filozoficzne i choć nie widziałeś ich esencji, obtłukły cię tak, że zawsze o nich będziesz pamiętał.
Wtem zatrzymali się przy obszernym kręgu usypanym z kamieni filozoficznych. Cicha okolica kryła w zagajnikach miejsca idealne na odosobnienia godne czarownic. Dwóch magów nie pogardziło ofertą.
Wuj Kwadruj aktywował krąg i wzniósł świątynię. Było nią wszystko. Świątynią zewnętrzną był świat, oni sami stanowili świątynię wewnętrzną, zaś tajemną była pierwotna boskość zawsze obecna wszędzie. Następnie wuj pokazał Tetraniuszowi jak połączyć się z tym co na górze i z tym co na dole. Kiedy już połączyli się z Niebem i Ziemią, przeszli do elementów ziemi, wody, powietrza i ognia obecnych w całej przestrzeni potrójnej świątyni.
Bogini była wszędzie, a w niej rozprzestrzeniał się bóg doprowadzając do ekstatycznego zjednoczenia. Wtedy to co zewnętrzne i to co wewnętrzne stało się jednym i niedualnym.
Wokół rozbłyskały gwiazdy. Wuj przebywał w kolorowej iluminacji.
-Co widzisz, Tetraniuszu? – zapytał bezgłośnie.
-Gwiazdy chaosu ośmioramienne widzę – rzekł Tetraniusz – są i siedmioramienne magiczne, heksagramy o sześciu ramionach i pentagramy, są krzyże czterech kierunków i triquetry wszelakie, dipole i bieguny dualne, a nawet jedna sfera niedualnego światła. Z niej wyłaniają się wszystkie formy i kształty, dwa rodzaje, trzy światy, cztery kierunki, pięć elementów i ich nieskończone permutacje.
Iluminacje trwały. W końcu wuj wchłonął energie świątyni i kręgu błogosławiąc życzliwych gospodarzy z lasu nad morskim urwiskiem.
-Wracamy – oznajmił pakując wyobrażenia magicznych narzędzi.
-Marzyłem o cyrklonach, triadach, trapezjach i sferianach – rzekł Tetraniusz – i je ujrzałem, podobnie jak nieskończone formy Kwadroga, Kołoga, Romboga i innych bóstw świata. Co dalej, wuju?
Kiedy dotarli do rodzinnego domu, wuj dał Tetraniuszowi ostatnią radę.
-Dalej nic specjalnego. Żyj jak dotąd, niezauważenie. Rób co chcesz. Możesz się ujawnić, albo nie. Możesz być bogaty albo nie. To nie ma większego znaczenia, jak sam widziałeś. To tylko różne formy jednej rzeczy. Wszystko jest świątynią, więc nie potrzebujesz żadnych narzędzi, ale możesz mieć wszystkie narzędzia, jakie chcesz, jeśli będziesz potrzebował.
Tetraniusz podziękował wujowi za wsparcie. Potem pożegnał się serdecznie z rodziną i wrócił na swój uniwersytet w Kwadrublinie dokończyć studia i zobaczyć się z wesołą gromadką na kampusie.
Rektanglia, Triketra, Ubiqa i Formek natychmiast zauważyli, że bije od niego jakaś nowa energia. Pytali, co zamierza robić po dyplomie, ale on jeszcze nie wiedział. Wszystko było możliwe, więc czekał na to, co będzie najlepsze. I w końcu samo się pojawiło, spontanicznie, w odpowiedzi na jego dyskretne oczekiwania.
Nie musiał kreślić nawet jednego sigila. Wystarczyło, że był.